Wymarzony początek sezonu

Wymarzony początek sezonu

Zawody

Justyna Grzywaczewska

Maniacka Dziesiątka. Mój pierwszy start w 2016 roku. To bieg, który miał nie tylko pokazać, czy obraliśmy z Piotrkiem dobry kierunek w moim treningu, ale też zadecydować o moim debiucie w półmaratonie.

Regularny trening. Nie przerywany kontuzjami, obowiązkami zawodowymi i innymi zdarzeniami, które wybijają z rytmu. Dla mnie to ostatnie 17 miesięcy. Wcześniej – owszem biegałam – ale odkąd zawiesiłam na kołku sprinterskie kolce (rok 2010) nie było w tym bieganiu ani konkretnego planu, ani celu, a i zdrowie nie pozwalało na rozwinięcie skrzydeł. Dopiero w listopadzie 2014 zaczęłam realizować sensowny trening. Efekty przyszły bardzo szybko, bo już w kwietniu 2015 poprawiłam rekord życiowy na 10km o ponad 3 minuty (z 44:54 na 41:49). Krótka i na szczęście nie niosąca ze sobą poważnych konsekwencji kontuzja, która przytrafiła mi się w marcu była przyczyną rezygnacji z debitu w półmaratonie w poprzednim sezonie. Z perspektywy roku wiem, że wyszło mi to na dobre, bo dziś cel na pierwszą połówkę może być bardziej ambitny :)

W listopadzie 2015 poprawiłam życiówkę na 10km o kolejne 15 sekund. Nie będę ukrywać, że liczyłam na nieco więcej, ale też przez ten start sezon dość istotnie mi się wydłużył i byłam już nieco zmęczona. W październiku bywały dni, że trochę żałowałam decyzji o tym starcie i tego, że za wszelką cenę chciałam jeszcze wykorzystać formę z lata. Dlatego po krótkiej analizie doszłam do wniosku, że z życiówki trzeba się cieszyć, a na kolejny istotny progres przyjdzie czas.

Ten wstęp był niezbędny, aby pokazać, jak istotny jest po pierwsze regularny i ułożony z głową trening, a po drugie - cel.

Zaczynając przygotowania do sezonu 2016 postawiłam sobie jako główny cel „złamanie” 40 minut na „dychę” w pierwszym starcie, czyli na Maniackiej Dziesiątce, która odbywa się w marcu w Poznaniu. Ten bieg miał być sprawdzianem i dać odpowiedź na pytanie, czy mogę myśleć o pokonaniu dystansu półmaratońskiego poniżej 1:30 w debiucie. Analizując wyniki różnych zawodniczek i konsultując się z kilkoma mądrzejszymi ode mnie głowami, doszłam do wniosku, że jeśli pokonam barierę 40 minut na 10km, jest realna szansa, że półmaraton pobiegnę poniżej 1:30. Mój plan treningowy od listopada zakładał od razu te dwa cele. Trenuję do 10km, ale dokładam jednostki charakterystyczne dla przygotowania półmaratońskiego (np. cotygodniowe rozbieganie między 16 a 20km, co w planie do 10km jest zbędne). Nie mogło być inaczej, bo od razu wybrałam konkretny termin półmaratonu – w Pradze – 2 tygodnie po starcie w Poznaniu, zatem cała robota musiała być wykonana zimą.

Już w grudniu „noga zaczęła się kręcić”. Z dnia na dzień czułam się coraz mocniejsza, a w styczniu byłam już pewna, że 40 minut to tylko formalność. Nie wiem, czy mieliście kiedyś okazję poczuć coś takiego, ale życzę tego każdemu – mam na myśli poczucie, że dość niespodziewanie wskoczyliście na wyższy poziom sportowy. Bez problemu zaczynacie biegać o 10-15 sekund/km szybciej na BC2. Nie miewacie kryzysów, a każdy trening sprawia Wam ogromną przyjemność i satysfakcję. Tak minęły mi zimowe przygotowania do tego sezonu. Tempo biegu ciągłego w drugim zakresie (które rok wcześniej było na poziomie 4:40/km) to dla mnie aktualnie ok. 4:20-25. Kilometrówki biegam bez problemów w 3:55-3:50/km, a rozbieganie w okolicy 5:00-5:10/km to standard. Gdyby ktoś powiedział mi rok wcześniej, że tak szybko zacznę biegać na takim poziomie – nie uwierzyłabym!

Pewna swojej dyspozycji, ale nieco przeziębiona stanęłam na starcie Maniackiej Dziesiątki z założeniem, że pierwsze 2 km biegnę po 4:00, a kolejne staram się utrzymać tempo 3:55, co dałoby w efekcie 39:20. Star Maniackiej jest nieco „z górki” stąd pierwszy kilometr wyszedł w 3:53. Dalej do 4 kilometra biegło mi się bardzo dobrze, równo, czułam że nogi niosą, mimo że z nosa leci katar. Nawet kilometry, które pokazywał zegarek idealnie zgadzały się z oznaczeniami przygotowanymi przez organizatora. Niestety 5km wskoczył na zegarku nieco wcześniej niż był punkt kontrolny określający półmetek i na zegarku było 19:56, a to oznaczało, że „złamanie” 40 minut może nie być wcale takie oczywiste. Niby czułam się nieźle, ale trochę brakowało „pary”. Może lekkie osłabienie (po zawodach przez kilka dni czułam się znacznie gorzej niż przed, więc być może przeziębienie było poważniejsze niż dopuszczałam myśl, że jest). Może to przez słąbsze wyniki krwi i niedokrwistość, z którą się borykam. Może jeszcze jestem za słaba na zbliżenie się do 39:20. Tego jeszcze nie wiem, ale wiem, że cel jest bardzo istotnym elementem w sporcie. Mój aktualny rekord życiowy to 39:49, a za kilka dni start w Sportisimo Prague Half Marathon i znów czuję, że 1:30 to tylko formalność ;)